Strona domowa Janusza Wilanda

Wszystkie zamieszczone tutaj zdjęcia są mojego autorstwa.

 

 

 

17-25 lipca 2004

 

moje pierwsze wakacje w Tatrach w 2004 roku.

 

 

Aparat Canon Power Shot A80 + statyw + filtr polaryzacyjny kołowy.

 

 

 

17 lipca 2004 - sobota

 

Rano o 8:15 wyjechałem pociągiem ekspresowym "Tatry" a już o 15:09 stanąłem na szczycie

Antałówki (940 m npm). Pogoda nie była najlepsza, bo chmury były dość nisko i zasłaniały większość gór.

Zdjęć nie robiłem i  poszedłem na Krupówki, aby poszukać jakiegoś punktu, gdzie mógłbym

przegrać zdjęcia z kości pamięci aparatu na CD ROM. Po drodze na tej centralnej ulicy

Zakopanego przelewały się tłumy wczasowiczów.

 

 

Idąc dalej Krupówkami widziałem jak ludzie prześcigali się w pomysłach

jak wyciągnąć pieniądze od spacerowiczów.

 

 

Powyżej MIM, który poruszał się tylko jak ktoś (głównie dzieci) wrzucił do czapki

jakiś pieniążek. Normalnie stał jak posąg. Ale najważniejsze, że znalazłem punkt, gdzie

można zapisywać zdjęcia na CD, więc po zjedzeniu pizzy poszedłem z powrotem w kierunku Antałówki.

Pogoda poprawiała się i góry były już lepiej widoczne.

 

 

W każdym razie Słońce już wychodziło zza chmur i niskie góry (tutaj Nosal) były świetnie widoczne.

Po pewnym czasie Słońce zbliżyło się do horyzontu i zobaczyłem piękne promienie,

które oczywiście utrwaliłem.

 

 

No i tak praktycznie skończył się dzień zerowy mojego urlopu.

 

 

 

18 lipca 2004 - niedziela

 

Wstałem o 5:30 bo zobaczyłem przez okno, że jest śliczna widoczność. Wyszykowałem się

w pół godziny i pobiegłem znowu na szczyt Antałówki (10 min drogi od domu).

 

  

 

Tam zrobiłem masę zdjęć i poszedłem jeszcze na Pardałówkę, skąd także jest piękny widok

na Tatry. Z tych wielu zdjęć pokazuję tylko te kilka ze mną.

 

 

Potem poszedłem zjeść śniadanie i ok. 9-tej kiedy dom dopiero się budził

ja wyruszyłem już na drugą wycieczkę do Doliny Białego Potoku.

U dołu po prawej stronie złapałem w obiektywie szarotkę.

 

   

 

 

Zrobiłem tam około 80 zdjęć przyrodniczych i przy pięknej, gorącej pogodzie

zauważyłem, że wystrzelałem całą dostępną pamięć w aparacie (247 zdjęć),

w związku z czym dalsze chodzenie po górach nie miało sensu pobiegłem szybko

do zakładu DIGITAL STUDIO. Podczas kiedy wywoływałem zdjęcia

poszedłem do kafejki internetowej i tam przesłałem swoje pierwsze ( i jak się potem okazało

ostatnie) zdjęcia na stronę. Podczas tej godziny nie wiadomo skąd rozpętała się burza.

A było przecież wcześnie - około 12-tej - sporo osób w górach a tu błyska się, grzmi i leje.

Poszedłem do domu i prawie cały wieczór padało, a ja czytałem sobie książkę zadowolony

z pierwszej tury zdjęć.

 

 

 

19 lipca 2004 - poniedziałek

 

Znowu wstałem raniutko i wyszedłem z domu o 6:48.

W drodze do Kuźnic pięknie ścieliły się poranne mgły.

 

 

Do Kuźnic dotarłem o 7:15 i bardzo zdziwiłem się, że nie widziałem nikogo w kasach

do kolejki na Kasprowy Wierch. Bilet dostałem od ręki i o 7:30 byłem już w wagoniku.

 

    

 

    

 

I już o 7:51 byłem na szczycie Kasprowego Wierchu, skąd zrobiłem sobie zdjęcie w kierunku Giewontu.

 

 

Niestety schodząc do Hali Gąsiennicowej góry miałem cały czas pod Słońce i dopiero

w okolicy Czarnego Stawu Gąsiennicowego zdjęcia wychodziły lepiej.

 

   

 

   

 

 

 

Następnie udałem się wyżej nad Zmarzły Staw.

 

 

 

 

A przed tym stawem leżał jeszcze duży płat śniegu.

 

 

 

 

Poniżej zdjęcie w kierunku Zawratu.

 

 

 

W drodze powrotnej zobaczyłem kozice. Jedna z nich przebiegła przez szlak 10 m ode mnie,

ale nie zdążyłem zrobić jej zdjęcia z takiego bliska. Pewnie i tak byłaby poruszona.

 

 

 

 

A wracając ze stawu ładnie było widać oświetlone Kozie Wierchy.

 

 

 

 

Woda w Czarnym Stawie była czyściutka.

 

 

 

 

Koło Kopy Królowej zrobiłem kilka fajnych fotek z kwiatkami.

 

 

 

 

A z Karczmiska wróciłem przez Dolinę Jaworzynkę

 

 

I znowu pognałem do DIGITAL STUDIO i jak tylko wróciłem do domu rozpętała się potężna burza,

a mnie kolejny raz udało się "na sucho".

 

 

 

 

20 lipca 2004 - wtorek

 

Po trudach poprzedniej wyprawy i aklimatyzacji, we wtorek udałem się na "odpoczynkową"

wycieczkę na Przysłop Miętusi. Stamtąd jest piękny widok na Czerwone Wierchy.

Jednak tego dnia postanowiłem zrobić dużo zdjęć przyrodzie tatrzańskiej.

Koło 8-mej wyszedłem z domu i busem szybko dotarłem do Kir, czyli wylotu Doliny Kościeliskiej.

Po wejściu w dolinę po kilku minutach skręciłem w czarny szlak "Nad Reglami"

i zobaczyłem piękny widok potoku z porannymi oparami nad wodą. Zrobiłem wiele zdjęć.

 

 

 

Piękna była pogoda i cudowne kolorowe widoki.

 

 

 

 

W stronę północną kolor nieba był niesamowity.

 

 

W kierunku zachodnim ładnie widoczny był Kominiarski Wierch,

ale Czerwone Wierchy pod Słońce nie prezentowały się ciekawie, gdyż na nich

wiły się jakieś chmurki i tym razem nie zrobiłem im żadnego zdjęcia.

 

 

 

Na żmije nie natrafiłem.

 

 

 

 

Na Przysłopie Miętusim spotkałem Wandę, siostrę Andrzeja Gołębiewskiego (mojego przyjaciela)

z jej córką Moniką, której w tym miejscu zrobiłem pierwszą serię zdjęć portretowych.

Pozostałe jej zdjęcia są tutaj.

 

 

 

Pogoda wyraźnie się psuła i kiedy doszedłem do Doliny Małej Łąki,

to już chmur było bardzo dużo i zdjęcia pod Słońce nie były atrakcyjne.

 

 

 

 

Ale kwiatki pstrykałem dalej.

 

 

 

A u wylotu tej doliny było mnóstwo dużych liści - ja je nazywam "łopiany".

Rosną one w dolinach przy potokach i wydzielają zapach, który bardzo lubię wdychać.

 

 

Stamtąd udałem się do Gronik i po 5 minutach czekania na busik wróciłem do Zakopanego.

Po południu znowu była burza, ale ja byłem już w domu :)

 

 

 

21 lipca 2004 - środa

 

We środę raniutko byłem umówiony z Moniką na kolejne zdjęcia portretowe

na sprawdzonej już Antałówce i Pardałówce. Sesja udała się. Więcej zdjęć Moniki tutaj.

 

   

 

 

 Potem po śniadaniu poszedłem w góry z zamiarem pójścia na Halę Kondratową, gdyż po burzach wieczornych

znowu rano była pogoda co widać na powyższych fotkach. W drodze do Kuźnic dogoniłem

Monikę, która zamierzała pojechać na Kasprowy Wierch a stamtąd na Kopę Kondracką.

Tego dnia rano było gorąco, więc przeczuwałem, że lepiej wysoko się nie pchać i że dolinki

są bezpieczniejsze (co później okazało się, że nie jest to takie pewne).

W Kuźnicach Monika stanęła w kolejce na wjazd na górę, a ja pognałem w kierunku Kondratowej.

Po drodze jak zwykle mijam Kalatówki dołem.

 

 

I w tym miejscu dostałem SMSa od Moniki, że zrezygnowała z czekania w kolejce

i wybrała czarny szlak na Sarnie Skałki. Ponieważ w planach i tak miałem jeszcze być

na Hali Kondratowej, więc umówiłem się z nią na początku czarnego szlaku i razem poszliśmy

na Sarnie Skałki. Niebo nie było czyste, było gorąco, ale w lesie było całkiem

przyjemnie i chłodno.

 

 

 

 

Na polanie nad Kalatówkami widzieliśmy niebieski kwiat - Zerwa Kulista.

 

 

 

Droga nad Reglami jest bardzo ciekawa.

"Pijany las" świadczący o pełzaniu gruntu na skarpie.

 

 

 

Szybko dotarliśmy na Sarnie Skałki 1377 m npm.

 

 

 

 

Tam wykonałem kilkanaście następnych zdjęć Monice, która pokazała mi,

że potrafi wspinać się po skałach.

 

   

 

Szybko zeszliśmy do Doliny Strążyskiej, gdzie poszliśmy na chwilę do Siklawicy

i stamtąd do schroniska na pyszny piernik, którego tam zjadam od wielu lat.

 

 

 

 

Po drodze robię jeszcze zdjęcia przyrodnicze ...

 

 

Ale w 10 minut później, jak byliśmy u wylotu doliny rozpętała się wielka burza.

Błyskało co kilka sekund i grzmiało potwornie tak przez 20 minut.

Podczas tej burzy pioruny poraziły w sumie 7 osób w pobliżu Giewontu,

Kopy Kondrackiej i na ... Kalatówkach. A my mieliśmy tam być ...

Całe szczęście, że zmieniliśmy nasze plany.

 

Tego dnia przeszły jeszcze nad Zakopanem dwie duże burze.

 

 

 

 

22 lipca 2004 - czwartek

 

We czwartek, dzięki uprzejmości Andrzeja Gołębiewskiego, który nas podwiózł do Polany Palenicy

mogliśmy wcześnie wyruszyć z jego siostrą i córką nad Morskie Oko. Andrzej wrócił z powrotem

do domu po swoją rodzinę.

 

 

Na powyższym zdjęciu z lewej strony najwyższy szczyt Tatr - Gerlach, a po prawej - Młynarz.

 

 

Po drodze mieliśmy piękne widoki, a pogoda zapowiadała się nieźle.

 

 

Niedźwiedzi nie spotkaliśmy.

 

 

 

 

Na Polanie Włosiennicy ładnie było widać Mięguszowieckie szczyty.

 

 

 

 

 

Kolorowych kwiatków było sporo.

 

 

 

 

Kolor Morskiego Oka był prześliczny.

 

 

 

 

 

 

 

Mnich odbity w Morskim Oku.

 

 

 

 

 

 

 

Monika na skale.

 

 

 

 

Morskie Oko jest piękne.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

A tu już podchodzimy pod Czarny Staw.

 

 

 

Czarny Staw nad Morskim Okiem

 

 

 

Monika także robiła zdjęcia. Jeden kaczor jej odważnie pozował.

 

 

 

 

Kaczki też były.

 

 

 

Morskie Oko z góry.

 

 

 

 

Krzyż nad Czarnym Stawem. Dołożyłem tam swój kamień.

 

 

 

W Morskim Oku woda czysta i wyraźnie było widać ryby.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na ten niedostępny kamień ludzie rzucają moniaki na pamiątkę.

Dlatego on tak błyszczy jakby był ze złota.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Schronisko i brzeg stawu przy nim oblężone przez tłumy.

Zupełnie jak w Krynicy Morskiej na plaży.

Teraz już wiem dlaczego ten staw nazywa się Morskie Oko  :)

 

 

 

W drodze powrotnej ponownie widzieliśmy Wodogrzmoty Mickiwicza i spotkaliśmy

Elę, Basię i Andrzeja Gołębiewskich.

 

 

 

I znowu po powrocie po godz. 20-tej była burza.

 

 

 

 

23 lipca 2004 - piątek

 

Tego szóstego dnia pobytu w górach czułem już w sobie wielką moc. Aklimatyzacja

w górach już prawie zakończona, mięśnie wyrobione i siła jest.

Rano skoro świt wybraliśmy się w siedem osób do Kuźnic.

Monika już wracała do Warszawy, a dołączyli do nas nowi znajomi Andrzeja

Grażyna i Ryszard. O 7-mej rano pojechaliśmy do Kuźnic

wynajętym busem. Niestety na miejscu okazało się, że pomimo

słabej pogody, bo od dołu chmury leżą na górach, w Kuźnicach na wjazd

na Kasprowy Wierch jest długa kolejka oczekujących. Ja bardzo nie lubię stać w kolejce,

a czułem w sobie moc, wiec pozostawiłem towarzystwo w kolejce, a sam ruszyłem pędem w górę.

Dziś pobiłem swoje wszystkie rekordy prędkości.

Na Halę Kondratową dotarłem po 44 minutach od Kuźnic.

Mgła cały czas ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów, ale na szczęście

szedłem tym szlakiem już kilkadziesiąt razy, więc nie było szans na zbłądzenie.

 

 

 

 

 

 

W tym momencie dowiedziałem się, że "kolejkowicze" mają jeszcze 15 metrów do wejścia

do budynku z kasami na Kasprowy Wierch, a ja gnałem dalej.

Po drodze robiłem jeszcze zdjęcia kwiatków, których jeszcze nie miałem.

 

 

 

Przez cały czas była mgła ...

 

 

 

... aż tu nagle zaświeciło Słońce i zobaczyłem niebieskie niebo !!!

Ale jak się okazało potem tylko na kilkanaście sekund i więcej już nie było widać nieba.

 

 

Na Kopę Kondracką dotarłem po 2 godzinach i 9 minutach od Kuźnic.

Jedyne przystanki to zrobiłem na te zdjęcia powyżej, a tak to szedłem non stop.

Pamiętam na jesieni 5 lat temu jak ważyłem jakieś 15 kg więcej to myślałem, że mnie zniosą

 TOPR-owcy ze szlaku, bo normalnie zdychałem, a dziś wskoczyłem jak kozica.

Dla Andrzeja Mikiela zabrałem kamyczek. Wtedy 5 lat temu byliśmy tutaj właśnie.

 

 

 

Na szczycie Kopy (2005 m npm) gęsta mgła, która zaczęła właśnie lekko opadać.

Było bardzo zimno i wiał dość silny lodowaty i mokry wiatr.

Ale byłem bardzo dobrze ubrany i było mi świetnie.

Jak byłem na Kopie dostałem SMSa, że grupa dotarła właśnie na Kasprowy Wierch.

Wanda, Grażyna i Ryszard ruszyli wkrótce w kierunku Kopy, ale ja już

nie czekałem na nich tylko zacząłem schodzić na Przełęcz Kondracką.

Było za zimno.

 

 

 

Pięknie były usiane kropelkami wody trawy i kwiaty.

 

 

 

 

A to Kuklik Górski.

 

 

W schronisku na Hali Kondratowej zjadłem jajecznicę z 3-jaj, posiedziałem godzinkę

i już w padającym deszczu poszedłem w kierunku Zakopanego.

Pogoda już wyraźnie się zmieniła. Z upałów przyszły mgły i chłody.

Za to już nie było burzy.

 

 

 

24 lipca 2004 - sobota

 

Mój ostatni cały dzień wycieczkowy. Miałem pójść z Ryszardem na Czerwone Wierchy.

Wstałem po godz. 5-tej i od 6-tej byłem gotowy do drogi. Ale Ryszard nie dzwonił.

Bał się mnie obudzić. A ja już o 6:50 nie wytrzymałem i wyszedłem w góry sam, gdyż nie miałem

jego numeru telefonu. Pognałem do Kuźnic i o dziwo znowu nie było kolejki na Kasprowy

i o punktualnie 8:00 wjechałem na górną stację kolejki linowej na Kasprowym Wierchu.

Stamtąd wszedłem we mgle na Beskid (2012 m npm).

 

 

 

 

 

A z Beskidu na Przełęcz Liliowe.

 

 

 

 

 

Było tam wiele liliowych kwiatków i teraz wiem skąd ta nazwa.

 

 

 

 

 

Podczas schodzenia z przełęczy widziałem ładnego grzyba.

 

 

 

Aż w końcu doszedłem do połączenia ze szlakiem z Murowańca.

Zastanawiałem się gdzie pójść i ciągle wahałem się czy pójść na Kościelec czy też nie iść.

Jest mgła, żadnych widoków ... Ale na razie poszedłem obejrzeć Stawy Gąsiennicowe

i udałem się w kierunku przełęczy Karb. Postanowiłem, że tam zdecyduję czy iść na tę górę czy nie.

 

 

 

 

Przeszedłem pod wyciągiem krzesełkowym.

 

 

 

 

No i zaczęły się pierwsze stawy.

 

 

 

 

Zielony Staw jest największy z nich i bardzo ładny.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po minięciu tych kilku stawów szlak zaczął się bardziej stromo wspinać

i kiedy zostało mi już niedaleko do przełęczy Karb to zdecydowałem, że jednak nie pójdę na Kościelec.

To już jest troszkę niebezpieczne i samemu nie chciało mi się tam gramolić.

Ale los chciał inaczej. Na przełęczy spotkałem Bernadetę z Bochni - studentkę ekonomii V roku.

I ona też nie chciała iść sama na Kościelec, więc zdecydowaliśmy pójść tam razem.

 

 

 

 

 

Szliśmy pod górę uważnie powoli, ale cały czas do przodu. Było tam kilka miejsc, gdzie pomoc rąk

była konieczna. Dzięki mgle nie były widoczne wielkie ekspozycje na szlaku

i Bernadeta mając mały lęk wysokości nie miała z tym żadnych problemów.

Tych przepaści nie było widać. W końcu weszliśmy na szczyt i ciągle była tylko mgła.

Ja już tu byłem kilka razy przy pięknej pogodzie, ale we mgle to był mój pierwszy raz.

W pewnym momencie wszyscy ludzie z wierzchołka zeszli, a my zjedliśmy kawałki czekolady

i wtedy w pewnych kierunkach chmury znikły i pojawiły się pierwsze widoki.

 

 

Specjalne pozdrowienia dla Ewy i Darka ze Szczecina,

którzy weszli na szczyt zaraz po tym, jak skończyły się widoki.

 

 

 

Bernadeta na szczycie Kościelca.

 

 

 

 

Widok ze szczytu na Zmarzły Staw.

 

 

 

Zarys Świnicy pokazał się na chwilę.

 

 

 

 

Mały Kozi Wierch i Zamarła Przełęcz.

 

 

 

 

 

Mały Kozi Wierch.

 

 

 

 

 

Kozi Wierch i Zamarła Turnia

 

 

 

 

 

Zejście z Kościelca okazało się dużo łatwiejsze i szybko znaleźliśmy się na Małym Kościelcu

skąd pojawił się widok na Czarny Staw Gąsiennicowy.

 

 

 

 

Dość strome zejście z Małego Kościelca i byliśmy już nad Czarnym Stawem Gąsiennicowym.

 

 

 

Zdjęcie z Kościelcem, na którym dopiero co byliśmy, a ponieważ było jeszcze dość wcześnie

postanowiliśmy jeszcze pójść nad Zmarzły Staw, którego widzieliśmy z góry.

 

 

 

 

Kolor Czarnego Stawu jest piękny.

 

 

 

 

Znowu szybko dotarliśmy nad Zmarzły Staw, gdzie zauważyłem, że połowa śniegu już znikła.

 

 

 

Zmarzły Staw.

 

 

 

 

 

 

 

Na śniegu - 24 lipca !!!

 

 

 

Droga powrotna odbyła się w niesamowitym tempie.

 

 

 

Czarny Staw Gąsiennicowy.

 

 

 

 

Wróciliśmy przez Skupniów Upłaz.

 

 

 

W Kuźnicach byliśmy po 1 godz. i 40 minutach od Zmarzłego Stawu - to mój rekord.

Potem jak zwykle wywoływanie zdjęć na Krupówkach i koniec wspólnej wycieczki.

I jeszcze raz dziękuję Ci Bernadeto za tę naszą wspólną wycieczkę.

 

 

 

 

25 lipca 2004 - niedziela

 

To już koniec tygodniowego urlopu. Nasza ostatnia wycieczka prowadziła

od przystanku Murowanica w drodze do Kuźnic - "Drogą pod Reglami" do wylotu Doliny Białego Potoku.

Kiedy dotarliśmy do kompleksu skoczni narciarskich był właśnie rozgrywany konkurs skoków na igielicie.

Obejrzeliśmy pierwszy z nich.

 

 

 

 

Ta dziewczyna ze Słowacji zajęła trzecie miejsce - skakała bardzo dobrze.

 

 

 

 

 

Tą panią można zobaczyć na skoczniach Polski przy zawodnikach od wielu, wielu lat.

 

 

 

 

 

Wreszcie ostatniego dnia upolowałem mój ulubiony kwiat. Kiprzyca.

Niestety na Hali Gąsiennicowej jeszcze nie kwitły teraz. A szkoda. Może jak będę w sierpniu

to jeszcze nie przekwitną tam.

 

 

 

 

Ostatni wspólny pożegnalny posiłek.

 

powiększ

Od lewej : Ryszard, Grażyna, Ela z córką Basią, Wanda, Janusz i Andrzej.

 

 

 

 

Wanda i Basia

 

 

 

 

Przed wejściem.

 

 

 

Karczma w środku.

 

 

 

 

 

 

 

 

A tak wyglądał mój talerz z naleśnikami z serem i owocami.

 

 

 

 

Po posiłku udaliśmy się w drogę powrotną Fordem Mondeo we czworo.

Andrzej z rodziną zostali jeszcze tydzień.

Ta podróż powrotna była bardzo specyficzna. Do tej pory myślałem, że jeździłem

szybko. Teraz już zmieniłem zdanie. Nie będę wdawał się w szczegóły.

 

Dziękuje bardzo wszystkim Wam, którzy przyczyniliście się do tego,

że ten mój urlop udał się na 102.

 

Wreszcie mogłem robić zdjęć ile tylko chciałem, a pstryknąłem około 1200 razy !!!

 

Foty są fajne, a niektóre wręcz kapitalne co widać przy powiększeniu na cały ekran.

 

Żegnajcie Tatry ... do następnego razu.